Mapa ukazała się w wydanym w 1587 roku dziele pod tytułem Kroniki czyli o pochodzeniu i dziejach Polaków i Litwinów. Było tyleż obszerne co ambitne - to znaczy bardzo. Autor, Stanisław Sarnicki herbu Ślepowron, znany też jako Sarnicius, wybitny polski protestant wyznania kalwińskiego (w związku z czym wraz ze swymi książkami znalazł się na kościelnym indeksie), umyślił sobie opisać historię Polski, a właściwie Rzeczypospolitej, wywodząc ją od wieków najdawniejszych. I bajecznych, dodajmy. W ujęciu Sarniciusa Polacy mieli pochodzić od biblijnego Sema, syna Noego, mieć wśród przodków uchodźców z homeryckiej Troi oraz - czego nie omieszkał podkreślić uczony autor - być spokrewnieni z samym Chrystusem.
Wszelako dowiązywanie na siłę rodowodu Polaków do historii klasycznej czy wręcz dziejów biblijnych nie było własnym pomysłem pana Stanisława. Ta tradycja, żywa bodaj od czasów Wincentego Kadłubka, znajduje swoich epigonów i dziś. Jednak im bliżej był swoich czasów, czyli schyłku XVI wieku, tym siłą rzeczy imć Sarnicki bajał mniej i faktów bardziej się trzymał. Nawet jeżeli jako ideolog sarmatyzmu (którym był i to zawziętym) prezentował je w tendencyjny sposób.
Tymczasem jednak na mapie, w jaką zaopatrzona została jego książka, znalazło się coś dziwnego. Mapa przedstawia całe terytorium Rzeczypospolitej z przyległościami, od Bałtyku po Morze Czarne - jako że gigantyczne państwo, nawet jeśli nie sięgało od morza do morza, to oba one wchodziły w zasięg jego politycznych interesów. Mapa obejmuje więc i Śląsk. Ale z jakiegoś powodu w jego wschodniej, graniczącej z Małopolską części, znajduje się na niej zaledwie kilka miejscowości. Możemy rozpoznać Opole, Pszczynę, Oświęcim, Cieszyn, Bielsko i chyba Strzelce Opolskie. Innych znaczących miast, jak przede wszystkim Bytomia czy Raciborza, na mapie w ogóle nie umieszczono. Podobnie jak Olkusza (leżącego już na terenie ówczesnej Polski) czy Siewierza (stolicy niegdyś śląskiego, a wtedy już należącego do biskupów krakowskich księstwa). Zamiast tego na śląsko-małopolskim pograniczu widnieje jedno tylko, i to pisane taką samą czcionką co nazwy miejscowości słowo: Argentifodina. Czy Argentifodina to nazwa miasta?
Argentifodina - miasto czy coś więcej?
Argentifodina to po łacinie kopalnia srebra. Ale jaka i gdzie? Większości z nas, żyjących na Śląsku w XXI wieku, z miejsca przyjdą na myśl Tarnowskie Góry. I nic w tym dziwnego. Znajduje się tu przecież Zabytkowa Kopalnia Srebra, od 2017 roku wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, stanowiąca pamiątkę, pomnik wręcz górniczych tradycji miasta i regionu. W tym tradycji górnictwa kruszcowego, a w danym wypadku właśnie srebra. Jednak tradycje te w przypadku Tarnowskich Gór, mimo iż szacowne, sięgają co najwyżej XV wieku. To dopiero pod jego koniec - jak głosi legenda, utrwalona przez Walentego Roździeńskiego - chłop Rybka Natrafił pod wykrotą kruszec, który było / Korzenie z sobą na wierzch ziemie wytargnęło. Co stać się miało impulsem do rozwoju kopalń i założenia miasta Tarnowskie Góry.
Roździeński w swym poemacie Officina ferraria z 1612 roku nadmienia, iż włościanin Rybka dokonał swego szczęśliwego odkrycia skoro ustał / Srebrny kruszec w Bytomiu. I jest to głęboka prawda. W tej części Górnego Śląska i pobliskiej Małopolsce wydobywano srebro od wieków. Kiedy jeszcze o Tarnowskich Górach nikomu nawet się nie śniło.
Kopalnictwo oraz metalurgia funkcjonowały tu od stuleci. Potężne zagłębie wydobywcze rud srebra i ołowiu, gdyż te dwa pierwiastki zwykły ze sobą sąsiadować w zawierających je skałach, istniało już we wczesnym średniowieczu, jeszcze zanim narodziła się Polska. Potwierdzających to, niezbitych dowodów naukowych dostarczyła archeologia.
Mamy żelazne dowody... z ołowiu
Podczas badań wykopaliskowych w Bytomiu, Siewierzu, Dąbrowie Górniczej, Sosnowcu czy Przeczycach archeologowie odkryli tam liczne ślady wytapiania srebra i ołowiu. Specjalistyczne badania zanieczyszczeń, odkładających się od setek lat w torfowiskach, pozwoliły datować hutnictwo ołowiu na naszych ziemiach. Okazało się, że funkcjonowało w bardzo już zamierzchłych wiekach.
Wyniki badań 10 torfowisk sugerują istnienie w IX wieku hutnictwa srebra i ołowiu w dorzeczu Górnej Wisły - pisze Leszek Chróst w artykule Ołowiowy ślad "Wiślan" odczytany z torfowisk obszaru kruszconośnego śląsko-małopolskiego (Argenti fossores et alii, praca zbiorowa pod redakcją Piotra Boronia, Wrocław 2013). - Na większą skalę zanieczyszczanie środowiska ołowiem wystąpiło tam od około roku 830 (...). O lokalnym pochodzeniu emitowanego do środowiska ołowiu świadczą większe masy zdeponowanego ołowiu na obszarach kruszconośnych śląsko-małopolskich w porównaniu z jego depozycją w torfowiskach bardziej oddalonych od tego obszaru.
Podkreślmy: około roku 830. To czasy, gdy na Zachodzie Europy rządzili Karolingowie, czasy łupieżczych najazdów wikingów i czasy, gdy nie istniała jeszcze Polska. Już wtedy na naszych ziemiach wydobywano i wytapiano srebro oraz ołów, stosowano je w rzemiośle, handlowano nimi. Naukowcy mają powody, by przypuszczać, że w XII wieku - jakoś w pierwszych dziesięcioleciach rozbicia dzielnicowego Polski - doszło do kryzysu czy wręcz załamania gospodarczego. Czyżby w wyniku walk o te tereny, prowadzonych przez potomków Bolesława Krzywoustego? Być może, lecz możliwe też, iż podłoże było gospodarcze, a zasadniczą przyczynę stanowiło wyczerpywanie się złóż kruszców. Jednak później odkryto złoża kolejne - jak chociażby właśnie w rejonie dzisiejszych Tarnowskich Gór - i górnictwo na śląsko-małopolskim pograniczu funkcjonowało w najlepsze przez kolejne wieki.
Jak Zagłębie Ruhry
Skojarzenie tego terenu z kopalnictwem srebra stało się tak silne, że jakiś, zapewne średniowieczny jeszcze kartograf, darował sobie nanoszenie tam poszczególnych miejscowości, zamiast tego wpisując zbiorczo Argentifodina. Postępując tym samym mniej więcej tak, jakby jego dzisiejszy kolega, zamiast nanieść na mapę Essen, Düsseldorf, Duisburg, Wuppertal, Bochum czy Hagen, uprościłby sobie robotę i zamiast tego napisał Zagłębie Ruhry. Najpewniej na takiej właśnie mapie pod koniec XVI wieku opierał się autor mapy w dziele Sarniciusa. Czyli on sam bądź kartograf, któremu zlecił jej opracowanie.
Zatem Argentifodina, Kopalnia srebra, to jednak nie Tarnowskie Góry. Czy też raczej nie tylko same Tarnowskie Góry, gdyż te w 1587 roku przecież już istniały, na wieki wpisując się pomiędzy miasta śląsko-małopolskiego pogranicza słynące z wydobycia srebra i ołowiu. Argentifodina stanowiła to, co kartograf uznał za na naszych ziemiach najważniejsze - całe zagłębie kruszcowe o bogatej, wielowiekowej historii,