"Całe życie jest wielką wyprawą"
4 273 kilometry w 27 dni. Taki wynik robi wrażenie na każdym, kto choć raz spróbował swoich sił w rowerowych zmaganiach. Choć może nie tak bardzo na Niniwa Team - grupie związanej z Oblackim Duszpasterstwem Młodzieży z Lublińca. Swoją siedzibę mają w dzielnicy Kokotek, gdzie co roku odbywa się znany tarnogórzanom Festiwal Życia. W te wakacje Niniwa Team wyruszyła na siedemnastą już wyprawę. W sierpniu, po ponad miesiącu, wrócili na Śląsk. Razem z nimi jechał tarnogórzanin Stanisław Szady. Zapytaliśmy go, jak to jest wyruszyć przez niemal całą Europę na rowerze.
W tym roku wybrałeś się w drogę razem z Niniwa Team. Skąd wziął się pomysł, żeby dołączyć do oblackiej grupy?
Od dziecka czytałem książki z wypraw i rodziło się we mnie marzenie, by uczestniczyć w czymś takim, bo to musi być niesamowite przeżycie. W zeszłym roku zaś uświadomiłem sobie, że coś, co mi się wydawało nierealne, jest całkowicie do osiągnięcia, bo na rowerze i tak już jeżdżę dużo. Światowe Dni Młodzieży też chciałem kiedyś przeżyć, więc stwierdziłem, że mogę już nie mieć lepszej okazji.
Głównym zadaniem było dotarcie na Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie, ale czy miałeś także swój własny cel?
Chciałem trochę głębiej poznać siebie, do czego wyprawa dała naprawdę wiele okazji. Zdarzały się momenty euforii, ale też kryzysu czy płaczu. Wyprawa dała mi też czas na utwierdzenie się w kilku decyzjach życiowych.
Czy był jakiś moment, który najbardziej Cię poruszył podczas wyprawy?
Chyba nie jestem w stanie wskazać jednego takiego momentu. Przepiękne były wieczory, gdy można było już na spokojnie rozbić namiot, umyć się, pobyć z grupą, pośmiać się, zachwycić się pięknem świata i życia. Poruszyły mnie rozważania Drogi Krzyżowej podczas ŚDM i sam wjazd do Lizbony. A teraz, gdy wspominam ten czas, to wzruszam się na myśl o tej niezwykle ciężkiej drodze, jaką pokonaliśmy z Lizbony do autobusu w Madrycie.
Survivalowy bieg, Golec uOrkiestra i "Belgijka". Trwa Festiwal Życia
A czy były też trudne chwile? Co dawało motywację, żeby jednak ruszać dalej?
Zdecydowanie były, na przykład gdy za mało zjadłem albo musiałem walczyć ze snem rano. Albo gdy za bardzo skupiałem się na tym, ile kilometrów nam zostało do celu i traciłem wiarę w to, że dojedziemy. Motywacją było to, że grupa jechała i perspektywa pozostania samotnie na przypadkowej drodze w Hiszpanii wydawała się gorsza niż trudności jazdy przeżywane w danym momencie. Kluczem też było życie chwilą obecną, a nie zamartwianie się niepotrzebnie o przyszłość.
Co daje przyjęcie tego typu wyzwania? Poza sprawnością fizyczną i zmęczeniem oczywiście?
Uczy uporu i wytrwałości, a także wiary czy przyjmowania rzeczywistości taką, jaką jest. Stwarza również okazje do poznania innych narodów, kultur, krajobrazów. Tworzy też piękne relacje, no i daje ogromną satysfakcję.
Trasa do Lizbony pokonana. Czy planujesz podobne albo jeszcze odważniejsze wyjazdy?
Obecnie konkretnych planów nie mam, ale pozostaję otwarty na to, co mi Bóg przygotował. Całe życie jest wielką wyprawą i chcę je przeżyć jak najlepiej.
Może Cię zainteresować: